VINCI

Scenariusz i reżyseria -
Juliusz Machulski
Zdjęcia - Edward Kłosiński
Muzyka - Maciej Staniecki
Kostiumy - Ewa Machulska

OBSADA:
Borys Szyc, Robert Więckiewicz, Kamila Baar, Jan Machulski, Hubert Urbański, Aleksander Machalica, Dorota Kolak, Marcin Dorociński, Mieczysław Grabka i inni

O FILMIE
Doświadczony złodziej dzieł sztuki nieoczekiwanie dla samego siebie wychodzi z więzienia na zwolnienie warunkowe. Ktoś oczekuje od niego wykradzenia "Damy z łasiczką" Leonarda Da Vinci z Muzeum Czartoryskich w Krakowie. Propozycja jest z rzędu tych "nie do odrzucenia", dawny wspólnik się waha, policja depcze po piętach. Ale takie wyzwanie to okazja jedyna w swoim rodzaju: prawdziwa zbrodnia za prawdziwe pieniądze!

Film JULIUSZA MACHULSKIEGO według własnego scenariusza z udziałem Borysa Szyca, Roberta Więckiewicza, Jana Machulskiego, Kamilli Baar, Marcina Dorocińskiego. Zdjęcia nakrecił Edward Kłosiński, muzykę skomponował Maciej Staniecki, scenografię opracowała Monika Sajko-Gradowska. Producentem filmu jest Juliusz Machulski, producentami: Studio Filmowe Zebra, Telewizja TVN, ITI Film Studio i WFDiF przy finansowym udziale Agencji Produkcji Filmowej oraz Telewizji Canal+.

RECENZJA
Machulski rzucil cume.
Juliusz Machulski od samego początku zapewniał, że bohaterem jego najnowszego filmu będzie intryga. Z radością donoszę, że deklaracja ta - a przecież nie zawsze się tak dzieje - znalazła odbicie na ekranie. Wszystkie wątki i detale (jak choćby to dlaczego Cuma mówi "Vinci" a nie "Da Vinci") są precyzyjnie rozpoczęte i zamknięte. To wielka zaleta najnowszego filmu Juliusza Machulskiego. Może to zabrzmi dość banalnie, ale "Vinciego" chce się po prostu oglądać. Chce się śledzić losy bohaterów i dowiadywać o niespodziankach, które czekają na nich w kolejnym ujęciu. Dlatego wybierając się na najnowszy film Juliusza Machulskiego najlepiej nie wiedzieć o nim nic ponad to, że jego akcja kręci się wokół kradzieży "Damy z gronostajem". Historia jednak na nic by się zdała gdyby nie aktorzy, którzy pozwolili jej żyć. świetnie w swoich rolach odnaleźli się główni bohaterowie: Robert Więckiewicz (można mu nawet wybaczyć, że czasami zdarza mu się zabrzmieć Lindą), Borys Szyc oraz Kamila Baar, która jest chyba największym odkryciem "Vinciego". Znakomity jest także Jan Machulski w roli nieco ekscentrycznego malarza-falszerza czy też Jacek Król, wcielający się w postać specjalisty od dynamitu (jego cechami charakterystycznymi są śląska gwara oraz brak pamięci do twarzy). Nacisk na atrakcyjność historii i jej kryminalny charakter z wtopioną w jej ramy męską przyjaźnią (pewną nowością w "Vincim" wydaje się spora dawka patriotyzmu) spowodowały, że nie da się uniknąć porównań "Vinciego" do "Vabanków". Wygląda zatem na to, że Juliusz Machulski po ponad dwudziestu latach powrócił z wielkim sukcesem do źródła swoich filmowych fascynacji. Przybił do brzegu i rzucił cumę. Oby na długo.

Grzegorz Wojtowicz, Stopklatka








Reżyser Juliusz Machulski o filmie VINCI



Czasem wydaje mi się, że filmy "Vabank" i "Vabank II" są postrzegane lepiej niż na to zasługują. Myślę, że wiąże się to z czasem, kiedy powstawały i wchodziły na ekrany - z PRL-em i okresem stanu wojennego przy jednoczesnym odwoływaniu się do czasu, kiedy byliśmy wolni. Tak czy inaczej, oba filmy obrosły pewną legendą i zdarzało się, że zaczepiano mnie na ulicy z pytaniem, kiedy będzie "Vabank III". Podobnie naciskali mnie aktorzy - mój ojciec, Witold Pyrkosz i Leonard Pietraszak.

Przyznaję, że ulegając ich presji napisałem nawet szkic scenariusza, ale im bardziej czas upływał, tym mocniejsze było moje przekonanie, że jednak nie powinienem do tego wracać. Po pierwsze - dlatego, że nie można trzy razy wchodzić do tej samej rzeki. Po drugie - dlatego, że nie bez kozery umieszczałem akcje tamtych filmów w okresie międzywojennym. Przecież żyliśmy w kraju sztucznym, w narzuconym systemie, milicja nie była ani malownicza, ani dość inteligentna, żeby ją przechytrzać, ba - nawet pieniędzy nie było prawdziwych. Musiałem się więc cofnąć do czasów, kiedy Polska była prawdziwa, a my byliśmy wolni - nie myśląc nawet, że dożyję chwili, kiedy taka Polska powróci. Ale wróciła i cieszę się, że mamy takie czasy, chociaż akurat filmy robi się trudniej.

"Vinci" jest moją odpowiedzią na wszystkie apele o kolejny "Vabank" - osadzony już w dzisiejszych czasach, z innymi aktorami, ale z ukłonem w stronę tamtych filmów. Ten ukłon to obsadzenie Jana Machulskiego w roli pierwszego już nie włamywacza, ale falszerza dzieł sztuki III Rzeczypospolitej. Pisanie scenariusza zajęło mi sporo czasu. Pragnąłem nakręcić film z sentymentu do "Vabanku" - nie tylko dlatego, że był to mój pierwszy film kinowy, ale ze względu na atmosferę tamtej realizacji. Chciałem wrócić do tamtego czasu, ale długo brakowało mi pomysłu - aż do chwili, kiedy przeczytałem o kradzieży "Mony Lisy" z Luwru, bodaj w 1912 roku: do dziś nie wiadomo, czy odzyskano autentyczny obraz, czy też w Luwrze wisi genialna kopia. A co by było, gdyby to u nas skradziono taki obraz - coś, co mamy najcenniejszego i to tak, by skorzystało na tym kilka osób? W ten sposób miałem motyw, trzeba było jeszcze wymyślić fabułę i bohaterów. Zaczałem pisać scenariusz z myślą o postaciach z "Vabanku" - nie o Kwincie, Duńczyku i Kramerze, lecz o aktorach, którzy ich zagrali. W trakcie pisania zorientowałem się jednak, że panowie są już w takim wieku, że współczesna widownia niekoniecznie zechce się z nimi utożsamić. Ciekawiej będzie wymyślić nowe postacie i zadać sobie nieco trudu, by znaleźć do tych ról nowych aktorów, niekoniecznie znanych z telenowel, sitcomów i prasy kolorowej.

Tematem filmu "Vinci" jest zuchwała kradzież "Damy z łasiczką" - najcenniejszego obrazu w zbiorach Muzeum Narodowego. Zresztą, czy jest to rzeczywiście obraz najcenniejszy, to kwestia umowy, pewnej konwencji, dla samej fabuły bez większego znaczenia. Kradzież jest tu tylko pewną kanwą, na której starałem się zbudować pełnokrwiste postacie. W końcu chciałem filmu, który opowiadałby również o przyjaźni, o przemianie zachodzącej w bohaterach, wreszcie o tym, co zmieniło się wokół nas wszystkich. Nie pisałem z myślą o określonych aktorach, początkowo wiedziałem tylko, że w "Vincim" na pewno zagra Robert Więckiewicz. Ostatecznie powierzyłem mu rolę Cumy. Jego partner Julian był w pierwszej wersji nieco starszy, miał ustabilizowane życie i rodzinę. Spotkałem jednak Borysa Szyca i bardzo chciałem go obsadzić, choć nie miałem dla niego roli. Aż w pewnej chwili zrozumiałem, że właśnie on powinien zagrać Juliana. Andrzej Wajda twierdzi, że jeśli dokona się niewłaściwej obsady, popełnia się błąd podwójny. Po pierwsze, postać na ekranie nie udaje się, po drugie - ten właściwy aktor się marnuje. Mnie tego podwójnego błędu udało się uniknąć, choć wymagało to daleko idących zmian w koncepcji postaci.

Mam świadomość, że temat filmu jest uniwersalny, ale chciałem, by "Vinci" został osadzony we współczesnej Polsce - choć niekoniecznie w perspektywie społecznej czy ekonomicznej. Od tego polskiego śladu nie sposób się więc uwolnić. Choćby Kraków - miasto niezwykłe, a przecież niemal nieobecne w polskim kinie. Czyżby dlatego, że w Krakowie nie ma wytwórni filmowej? Jest za to prawdziwie twórcza atmosfera i życzliwość, wręcz bezinteresowna radość z tego, że tam jesteśmy i kręcimy. A przecież zdjęcia zaczynaliśmy w maju, gdy zaczynał się ruch turystyczny. Mimo to prezydent miasta wydał zgodę na zamknięcie kilku ulic w centrum. I jeszcze jedno: pracowaliśmy bardzo intensywnie, mieliśmy 30 dni zdjęciowych, w trakcie których musiało powstać 150 scen. Decyzja o kręceniu w Krakowie była niemal opatrznościowa: zawsze można było pójść na Rynek, do jakiejś knajpki, odpocząć, znaleźć chwilę wytchnienia. To był świetny wybór! Chociaż w pierwszym szkicu scenariusza była scena, kiedy bohater po wyjściu z więzienia szedł na Dworzec Centralny i kupował bilet do Krakowa. Ale naszła mnie refleksja: a po co tu Warszawa, przecież w tym mieście wszędzie można znaleźć ślady po statywach kamer na chodnikach! A poza tym nie wyobrażam sobie filmu nakręconego w całości na warszawskiej Starówce. Co innego Kraków - tam każde miejsce jest fotogeniczne. Mam wiele uznania i dla tego miasta, i dla ludzi, którzy nam pomagali, którzy byli nam niezwykle życzliwi i przychylni, którzy znając zarys scenariusza, dopytywali się codziennie: "To co, już ukradli czy jeszcze nie?"